sobota, 17 listopada 2018

Dzień 2 - Pożegnanie z cywilizacja


Poranek  wiazał sie nierozerwalnie z koniecznoscia odnalezienia zapasów  aspiryny. Ci natomiast ktorzy chcieli kontynuowac tak zwane stany zastane przedpoludnie spedzili pod znakiem bardzo lokalnego piwa marki “trzy ogiery”:)




Pakowanie nie było ani szybkie, ani skoordynowane. Ale w końcu, po poznym sniadaniu ruszylismy dosc typowa droga przez afrykańskie miasto...






















Po drodze ale też i przy drodze zjedlismy absolutnie doskonały lunch na sklepo-straganie. Przy okazji takze rozstalismy sie z Arkiem, ktory po zostawieniu nam w prezencie kilku butelek lokalnego rumu “Nosy ~ Be” odjechał na motorku do swoich spraw. Dalej poprowadzi nas misjonarz, ktory jest postacia tak fantastyczna i wrecz niewiarygodna, ze mam zamiar poswiecic mu odobny wpis na blogu. Człowiek - instytucja w najlepszym tego słowa znaczeniu.



ostatnie zdjecie z Arkiem...




Odpalamy terenówki aby dosłownie po chwili przeniesc sie w krain plantacji ryżu, wzgórz herbacianych? tarasów Darjeling? Ciężko to zmieścic w kadrze, a w glowie to już sie nie mieści kompletnie....










... droga zmieniła sie na ziemisto-kamienna, nikiedy z mięsistymi falbanami czerwono-ceglanych krawędzi gliny...














Tuż przed zachodem słońca, po około trzech godzinach jazdy z prędkościami nie przekraczajacymi 25 km/h...





Dotarliśmy do farmy “Ermitage”. W sam raz, akurat tuz przed zmrokiem udalo nam  sie zakwaterowac, zjesc pyszna kolacje przy lokalnym mini koncercie muzycznym oraz znalezc czas na dlugie, nocne rozmowy w ogrodzie...




Jutro przed nami bardzo intensywny dzien, czas wypoczac, przepakowac plecaki na klimat tropikalnego lasu deszczowego i po prostu zebrac siły....

Czeka nas prawdopodobnie trzydniowe zupełne odciecie od cywilizacji. Planujemy wyruszyc wczesnym rankiem w daleka droge samochodami terenowymi do przystani.  Przesiadziemy sie tamże na łodzie i  siecia kanałow spinajacych kilka jezior wyruszymy w kierunku parku narodowego Ankan’ny Nofy - ( to nazwa zarowno parku jak i jednego z jezior... w dosłownym tłumaczeniu nazwa ta tłumaczona jest jako “nest of dreams” czyli “gniazdo snów“). Aż nie potrafie sobie wyobrazić tej dzikiej i pierwotnej przyrody... 

Wiemy natomiast, ze czeka nas spanie w szałasach w buszu, wszechobecnosc dzikich zwierzat, w tym pierwsze spotkania z podobno bardzo przyjaznymi lemurami, ale także male niedogodnosci od pcheł piaskowych zaczynajac, przez krokodyle na rekinach w wodach Oceanu Indyjskiego kończac. Bedziemy poruszac sie tylko i wyłacznie łodziami lub pieszo i  uprzedzamy, ze byc moze nie bedziemy mieli szans na wysłanie zadnej wiadomosci przez najblizsze trzy lub cztery dni.


Czas wyruszyć  do gniazda snów..



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz