niedziela, 25 listopada 2018

Dzień 9 - Tsingy Rary Park

Jednym z kryteriów które bralismy pod uwage planujac wypad na daleka północ była liczna ilość parków narodowych w okolicach Diego Suarez. Dlatego też, natychmiast gdy tylko pojawiła sie możliwość wypadu od świtu do wieczora to ruszyliśmy do słynnego rezerwatu Tsingy Rary znanego głównie z unikatowych w skali świata formacji skalnych.



Chyba tylko ze wzgledu na ekscytacje zbliżajacym sie wspólnym trekkingiem udało nam sie wyjechać o szóstej rano. Dziś przed nami ponad 7 godzin w terenowych autach. Drogi w tak fatalnym stanie, ze ciezko to opisac. Najgorsze sa drogi z pozostalosciami asfaltu z przed kilkudziesiecu lat, ostre wyrwy nie pozwalaja rozpedzic sie terenowym samochodom  bardziej niż nawet w porównaniu do  na najbardziej wyboistej ziemistej drogi przez busz. Natomiast my pędzimy jak szaleni... jedna kwestia to, że akurat w naszym aucie jest kierowca, który czuje klimat, szybko stałby sie idolem Barona. Jego motto to : Pobocze to integralna czesc drogi, trzciny to nie jezioro i klakson non stop na podoredziu. W rajdowym subaru z klatka bezpiecznenstwa nie miałem tyle emocji... ale jest tez i drugi sekrecik... jest nim... Khat. Khat to lokalny, naturalny  stymulant o działaniu podobnym do amfetaminy ktorego liście całymi gałeziami pochłania nasz kierowca.....



Żeby mu było łatwiej to wór tego zielska zawiesił sobie podczas jazdy na kierownicy... w celach poznawczych oczywiście prosze go o trzy listki na spróbowanie. Smakuja okropnie, jakby żuć liście brzozy... natomiast po kilku minutach zbieram owoce mojgo eksperymentu :) wzrok wyostrzony, zero zmeczenia jak po podwójnym espresso, ale bez przyśpieszonego bicia serca. Stan ożywienia trwa prawie trzy godziny. Po trzech listkach. A nasz kierowca idzie tymi drogami jak po bombardowaniu ogniem jak Colin McRee trzytonowym pickupem po zjedzeniu pół krzaka tego ustrojstwa. zabawa jest na całego, ale zapinam mocno pasy...

Gdzieniegdzie mijamy wioski, co ciekawe popularnym tutaj srodkiem transportu sa znane glownie z Włoch, trzykołowe motocyklo-samochody typu Apa



We wioskach straszliwa bieda, ale ludzie zadbani,  ubrani bardzo czysto i schludnie. Natomast mijane sklepy i wlasciwie brak murowanych domkow nie pozostawiaja złudzeń co do standardu życia Malgaszów.






...

W końcu docieramy do bram parku. Witani przez Lemury ruszamy wgłab...



















Przyroda zaskakuje...








Czas mija niepostrzeżenie. Gdyby nie skwar lejacy sie z nieba moglibysmy zostac tu zapewne jeszcze z dwa dni na trekkingu....


Tuż przed zmrokiem opuszczamy to magiczne, ale nieprawdopodobnie gorace i hałasliwe ze wzgledu na cykady miejsce i udajemy sie do wioski na ryż oraz  tradycyjne szaszłyki z zebu - gatunku hodowanej  tutaj krowy oraz kilka butelek piwa Three Horses.



Droga powrotna jest równie “wesoła” jak przyjazd. Na szczescie bezpiecznie docieramy wczesnym wieczorem do naszej bazy w Mantasaly Bay. Kierowca powinien dostac gruby napiwek za te wyczyny, ale na Madagaskarze napiwki nie sa dobrze postrzegane...



Docieramy po zmroku, szybka kolacja , przysznic, mala drzemka i dalsze atrakcje. Dzieki lokalnym kontaktow trafiamy do imprezowej czesci Diego Suarez. Impreza na całego, lokalny koncert z muzyka na żywo, drinki, żarty i żarciki, goraco w tej szopie jak w piekle, nie widze za bardzo szans zeby jutro ktokolwiek wstał na kolejne wyjscie... no ale nic... jakby to powiedział nasz misjonarz Heniu...



... “cóż to była za piękna uroczystość” !




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz