piątek, 23 listopada 2018

Dzien 8 - na dalekiej pólnocy czyli przedziwny lot Diego Suarez...

Zapewne nie raz slyszeliscie studenckie opowiesci o tym jak wiazący po imprezie żaków miejski autobus zmienial trase i wyjatkowo robił jednorazowy przystanek tuż pod drzwiami akademika... Lub historie z egzotycznych krajów,  sam calkiem niedawno bylem swiadkiem tego jak w Tajlandii autobus do Surat Thani juz oficjalnie jezdzil tam, gdzie kierowca mogl zarobic najwiecej. Bylem w tym autobusie, 8 godzin spoznienia nie zrobilo na nikim wrazenia. Podobno zas w Indiach nie jest wiekszym problemem skierowanie pociagu w inna strone, tym bardziej ze przewaznie z  wyjatkiem kilku pasazerow wiekszosc i tak jedzie na gape i nie ma prawa zabierac glosu w dyskusji. W Indiach kierowca czy maszynista sa absolutnymi panami i niepodzielnymi władcami srodka transportu ktory otrzymal we władanie. I konczac ten epizodyczny, moze przydlugi wstęp przechodzimy do historii dzisiejszczego wczesnego poranka, ktora uważnemu czytelnikowi (jak to zwykle w  podrecznikach akademickich pisano) pozwoli uzyskac nie jedna, ale trzy az odpowiedzi na pozornie nie powiazane ze soba pytania. 

Po pierwsze, dlaczego samoloty na Madagaskarze sa permanentnie niepunktualne (ostrzega przed tym chociażby przewodnik Lonely Planet nie podajac przyczyny). 

Po drugie, w jaki sposob dostalismy sie bezposrednio z Tamatave nagle na sama polnoc wyspy.

 I po trzecie co łaczy linie lotnicza Madagasikara Airways z Kutnem...

O świcie,  ale jeszcz przed wyjazdem z hotelu sciskamy sie po raz ostatni z Heniem misjonażem. Doskonały czas, jakby powiedział Heniu „Cóż to była za piękna uroczystość” :)

Czas rozpocząć dzień. Godzine po świcie zjawilismy sie na lotnisku Tamatave,


Zbadaliśmy dokładnie rozkład lotów na tablicy suchościeralnej...




I w końcu... na lotnisku zawitał samolot... samolot, którego nie było w żadnym planie ani rejestrze lotów...



Nie wnikajac w szczegóły, dzieki kontaktom Henia oraz kilku innych osob, namowilismy pilotow komercyjnego lotu niewiadomo skąd i nie wiadomo dokąd.. aby podczas powtarzam rejsowego lotu ... nastapila mała, ale jakże korzystna zmiana trasy dla Trzynastu... Tylko w nieco lepszej wersji. Nie dostajemy kart pokładowych, nikt nic nie sprawdza. Wchodzimy po schodkach...



... wchodzimy na pokład bez zadnych boarding passow czy kontroli, siadamy na wolnych miejscach, przychodzi pilot, „kupujemy bilety” wpisujemy pin i zielony , tankowanie, i po chwili lecimy na dziką, niedostępną północ Madagaskaru...





... taki Uber Poll, tyko w wersji Madagaskar. Oszalałem, tym bardziej, że samolot przyleciał po kilku rozmowach telefonicznych dnia poprzedniego, na słowo. Czyli okazuje sie że jak sie zna własciwy numer telefonu to cuda sie zdarzają...

Ale jak mawia Tabi, do brzegu.

Ok ósmej rano dotarlismy terenowymi samochodami do naszych bungalowów...





Klimat na północy ciepły, tropikalny... jest bardzo gorąco...









Nasze bungalowy położone są w pobliżu pięknych lagun, jest odpływ, ale nie przeszkadza to kilku osobom w okolicy latać pod niebem na kite...



Nieco sie rozleniwiamy... czesc idzie na drzemke, czesc ogarnia swoje sprawy takie jak pranie itp. Po południu chetni ruszaja do okolicznego parku narodowego oglądac Baobaby...














Po drodze jak zwykle Marcin wgrzebał jakies dziwne zwierze. Dzis był to rodzaj wielkiego kraba, na tyle dużego że mieliśmy wrażenie jego ostre szczypce mogą z łatwością konkretnie pokaleczyć palec. Wiedza ta niewiele zmieniła w nastawieniu naszego artysty :)




Wieczor kończymy wspolną kolacją, słońce zachodzi około osiemnastej, zostaniemy w okolicach Diego Suarez kilka dni. Przed nami wycieczki i trekking w parkach narodowych i w końcu spokój organizacyjny...








Jak wspomnialem mamy spokoj... nasz ex-przewodnik Arek Zieba po kilku manewrach wymijajacych z jego strony, a z naszej po kilku interwencjach, jak pieknie podsumował to Julian, otrzymał od nas propozycje nie do odrzucenia i zgodnie z jej zalożeniami, finalnie sie z niej wywiazal zwracajac nam czesc pieniedzy za wyjazd w kwocie o ktora wnioskowalismy. Co oczywiscie nie wyczerpuje naszych ewentualnych roszczeń, ale daje nam komfort polegajacy na tym ze mozemy organizowac sie sami. Tym zdaniem koncze temat Arka Zięby z Madagaskaru, licencjonowanego przewodnika.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz